Gdy usłyszałam…

po raz pierwszy to słowo to od razu mnie urzekło i też zaczęłam i moje koty nazywać Puciulkami. Tyle w tym słowie miłości, czułości, ciepła i dobroduszności.  Tych wszystkich wyrazów mogłabym też bez wątpienia użyć do opisania relacji pomiędzy Weroniką a jej kotami. Mojej superbohaterki i kocich superbohaterów: Puciolka, Busi i Parówki. Odwiedziłam ją pewnego letniego dnia. Odebrała mnie z dworca małej miejscowości – Wronek. Po drodze do jej domu opowiadała mi historię miasta, a ja zachwycałam się budynkami i… psem, który tak naprawdę okazał się być tylko makietą. Jedna z pierwszych rzeczy, które mnie urzekły, było to, że cześć drogi do jej mieszkania, prowadziła przez… las! Niesamowite, że jeszcze chwile temu szłyśmy ulicą, gdzie tętniło życie małego miasteczka, a za chwilę już znalazłyśmy się na łonie natury, gdzie było słychać głosy lasu. A co jeszcze jest ciekawsze, po chwili tej drogi z lasu wyłonił się widok na budynek w którym mieszka Weronika. Bardzo mocno to uczucie mi zapadło w pamięć, bo nigdy nie wiązałam nowego budownictwa z czymś tak magicznym, zawsze to były dla mnie budynki po prostu użytkowe.

 

Początkowo koty były nieco wycofane i jednogłośnie stwierdziły, że jeśli mają mnie polubić to na pewno nie za darmo. Dałam im więc czas i podziwiałam nietuzinkowe wnętrze Weroniki. Ten czas, przestrzeń oraz pasta miamor bardzo pomogła i po dłuższej chwili kotki były moje. Widziałam w ich oczach, że za przysmak są w stanie zrobić bardzo wiele.

 

I o tym właśnie będzie ta opowieść – o miłości: do matki, miamora i babeczek szpinakowych.

 

 

A teraz proszę iść i pogłaskać swoje kotki!